W Beskidzie...
A w Beskidzie rozzłocony buk
Będę chodził Bukowiną z dłutem w ręku
by w dziewczęcych twarzach uśmiech rzeźbić
niech nie płaczą już
Niech się cieszą po kapliczkach moich dróg.
Wszystko co dobre szybko się kończy...zwłaszcza urlop.
Tym razem spędziliśmy go w Beskidzie Żywieckim, który gorąco polecam: zielone, łagodne szlaki (w sam raz dla nóg pięciolatka), ścieżki pełne jagód, malin i poziomek, dobra pogoda, smaczna kuchnia, przyjazny hotel...z możliwością skorzystania z warsztatów artystycznych :)
Na długo zapamiętam spotkanie z przeuroczą Panią Marią z Korbielowa, która uczyła nas wyczarowywać kwiatki z krepy i bibuły ( m.in przy użyciu szydełka).
Robiliśmy je w skali makro, bo trudno w jeden wieczór dojść do takiej wprawy, jaką ma bibułczarka. Jej urocze koszyczki mają po ok.10 cm wysokości, a kwiatki są malusieńkie, centymetrowe.
Na kolejnym spotkaniu, z artystą rzeźbiarzem, obserwowaliśmy jak z kawałka drewna , przy użyciu małego nożyka i fragmentu papieru ściernego, powstają koniki i ptaszki.
Podglądając gotowe prace rzeźbiarza, mogliśmy pomalować wybranego konia na swój sposób.
jak rozpakuje plecak, to zrobie fotkę moich efektów nauki u Beskidzkich mistrzów ...:)
Jestem ciekawa efektów tej nauki :) Widać, że urlop obfitował w atrakcje :)
OdpowiedzUsuń